Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

rzoną — oczyma, brwiami, wyrazem samym rozkazującą.
Mówił mało, lecz gdy co rzekł, spierać się z nim nie było można. Wydawał wyroki i nieodwoływał ich nigdy.
Od śmierci Orselna, którego w chwili napaści na progu własnego mieszkania bronić nie było komu, postanowiono by dwu rycerzy nie odstępnie, wszędzie mistrzowi towarzyszyli. Wybrał sobie na kompanów tych Luder, Konrada von Gartau i Ottona Dobner’a.
Właśnie z niemi razem zajmował izby, które dlań na zamku toruńskim przeznaczone były — gdy Dobner, który się był u drzwi nieco zatrzymał, szepnął mu iż tu już nań oczekiwano.
Mistrz ledwie był z konia zsiadł, i należał mu spoczynek, bo część nocy spędził w drodze, lecz posłyszawszy imie które Dobner mu szepnął — wnet dał rozkaz aby przybyłych do sąsiedniej izby wprowadzono.
W Toruniu jak w Malborgu na zamku z dwojga komnat rodzajów składały się mieszkania. Wielkie i bardzo przestronne sale służyły dla zgromadzeń zakonnych i gościnnych stołów, do których często po sto i więcej osób zasiadało. Izby w których pojedyńczy zakonnicy, nie wyjmując mistrza, komtura i dostojników, przemieszkiwali — były ciasne, małe, a dla samego ogrzewania łatwiej-