Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

szego kominami — nie bardzo przestronne. Były to niemal cele klasztorne.
I ta w której Luder się przeodziewał nie większą była od innych, lecz obok mała jadalnia, kilkanaście osób mogła pomieścić. Widok z niej przez okno duże, na Wisłę i przeciwne jej brzegi wychodził.
Tu w przyciemnionym kącie, na ławie ze spuszczoną głową siedział stary mężczyzna — w stroju po którym stanu jego rozpoznać było trudno. Można było sądzić iż się umyślnie przebrał tak aby go nie poznano. Szare suknie ale z sukna przedniego niemiały nic coby je odznaczać i oko mogło zwrócić na nie. Miecz krótki a szeroki w pochwach czarnych także się nie świecił ozdobami. Mimo to coś w tym człowieku znamionowało nawykłego do rozkazywania raczej niż posłuszeństwa.
Siedział i czekał, a samo oczekiwanie już krew w nim burzyło, patrzał na drzwi, poruszał się niespokojnie, jak gdyby obrażało go to że nie pospieszono prędzej przeciwko niemu. Był to wojewoda i wielkorządzca poznański Wincz z Pomorzan.. On! u Krzyżaków, on oczekujący na mistrza, u drzwi jego.. w ręku wrogów i ich mocy!!
W duszy powtarzał to sobie szydersko, z goryczą, jakby sam niewierząc temu co z nim uczyniły losy.