Na towarzyszu jego Petrku Kopie, pobyt na zamku toruńskim tak wielkiego nie czynił wrażenia. Chodził on z wesołą twarzą po izbie, oknem wyglądał, i wspaniałością gmachów, w których się znajdował z przyjemnością napawać się zdawał.. Na twarzy igrał uśmiech jakby rad był że wielką sprawę szczęśliwie doprowadził do końca.
Wincz milczał i wzdychał. Potrzebował ciągle przypominać sobie co go spotkało, aby wytłumaczyć co czynił i zagłuszyć sumienie.
Po chwili wyczekiwania która mu się nad miarę długą wydawała, otwarły się wreście drzwi, i mistrz Luder w białej sukni, bez miecza, odziany po domowemu wszedł sam, zamykając je natychmiast za sobą.
Wojewoda wstał nie spiesząc, powoli i mierzonemi krokami począł zbliżać się ku niemu.
Oba oni, nie znając się wcale, naprzód oczyma ciekawemi mierzyli, siły swe oceniając.
Wincz Świdwa tak miał pańską postawę jak Luder, — oba niemal się czuli równemi dumą. Mistrz czuł że człowieka tego musi oszczędzać i łagodzić — Wincz zrozumiał iż pod płaszczem zakonnika stał przed nim książe niemiecki..
Skłonili się sobie głowami, lecz Luder ręki nie wyciągnął.
Usłużny Petrek żwawo po niemiecku zaczął wojewodę polecać, ułatwiając rozmowę, która łamanym językiem dla obu nie łatwą być miała.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.