Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

że gońców rozesłał i że w dni kilka przyciągnąć może.
Mistrz na dni kilka wyraził zgodę. Tak na mały czas wyczerpana pozornie przerwała się rozmowa.. Spozierali na siebie, lecz trudno było zrozumieć iż wojewoda miał wiele na sercu, z czego się nie wyspowiadał, co chciał obwarować i wypowiedzieć.
Luder też cierpliwie czekał.
Szepnął Wincz Petrkowi już prędko mówiąc, aby zawarował u Mistrza że ziemi tej z której on mu żołnierza przyprowadzi niszczyć i najeżdżać nie będzie..
Nastąpiło długie milczenie, stał mistrz zadumany, niepewny, obrachowując co miał powiedzieć, nie spiesząc z obietnicą żadną.
— Znacie co to wojna, rzekł w końcu. Gdy się wyciąga w pole, wie wódz dokąd prowadzi, a jak daleko zajdzie i gdzie mu zboczyć przyjdzie, pewnym nie jest nigdy. Próżną tu więc byłaby obietnica, której dotrzymać nie jest w ludzkiej mocy.
Zechcemy ziemię waszą i posiadłości szanować, jak posiłkującemu należy — lecz za los wojny któż zaręczy?
Poruszył ramionami.
Wincz wlepił w niego oczy, i nic wyczytać nie mógł w wejrzeniu oprócz chłodu i pewności siebie a tej wyższości z jaką mistrz to mu da-