Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

Chciał potem wznowić mowę o tem co uparcie przymierzem nazywał, lecz Luder powtórnie zbył go słowy ogólnemi, a co przykrzejsza, okazał cień pewien nieufności, jak gdyby do zrozumienia dać chciał, iż ten co jednego zdradza i drugiemu może słowa nie strzymać.
Musiał i to przełknąć wojewoda, udając jakoby nie rozumiał, westchnienie z piersi mu się wyrwało.
Jeszcze rozmawiali, gdy Luder wychyliwszy się ku kompanowi za drzwiami nań oczekującemu, rozkazał podać wino, i jedzenie, nie mogąc gościa, który widzianym nie chciał być, prowadzić do wspólnego stołu.
Wszystko było obrachowanem tak, aby do uczt królewskich nawykłemu Winczowi, który sam zamożnym był panem, okazać zakonu bogactwo i wspaniałość. W trzeciej izbie stał już nakryty obrusem szytym, zastawiony srebrnemi naczyniami pozłocistemi, szkłem weneckim, misternemi puhary i misami — stół od którego zapach silny korzennych przypraw zdala czuć było.
Tu Luder wprowadził gościa zapraszając do posiłku przed podróżą. Sam on, do kubka nalawszy tylko nieco pigmentu, do ust go przyłożył za zdrowie wojewody.
Petrek się chciwie, nóż dobywszy z za pasa rzucił na jadło, Wincz nic oprócz wina nie tknął, chleba kawałek skruszył i zadumany pił tylko.