Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

kazał, na stan niezważając — ale sumienie mam, ale pobożnego króla starego bronić muszę...
Czas jeszcze aby nieszczęściu zapobiedz można. Jedź... jedź naprzód nie do Hebdy ale do Poznania do młodego pana, do Kazimierza, ten o niczem nie wie... a pod nim ogień podkładają — potem w skok do Hebdy, aby staremu panu dawał znać...
A niech się wam nie roi, że wam lada kto po ciemku baśń do ucha włożył... Bogiem się klnę — prawda to jest...
Zdyszany szybkiem mówieniem nieznajomy mąż tchnął nieco — a Szary stał coraz więcej zdumiony, aż mu się w głowie zawracało.
Nie wiedział czy miał wierzyć słowom i przysięgom — obawiał się jakiegoś podejścia, aby go na złe nie użyto. Pomimo zaklęć nie chciał wierzyć, aby ten wojewoda, z którym niedawno mówił, a o którym wiedział że zdawna mu król ufał i całą tę wielką Polskę zdawał na niego — miał pana swego haniebnie zdradzić.
Słyszał o tém że Kaźmierza do Poznania z żoną wysłano, ale nie zrozumiał jakby urzędnik miał zazdrosnym być o należną królewiczowi władzę.
Milczał więc w niepewności wielkiej i rozdarty na poły między obawą łatwowierności lub niedowiarstwa.