w nim dojrzał, już. Rozkazy wydane, on sam pewnie z Petrkiem Kopą do Krzyżaków pojedzie.
Z Poznania, albo do króla starego z tém słowem jedź, lub do Hebdy... dokąd bliżéj, gdzie staniesz prędzéj, znać dawaj, a spiesz — a leć!
Żywa dusza jeszcze nie wie o tém, co się knuje, oprócz zauszników wojewody — król bezpieczny rachuje na posiłki z Wielkopolski, a one przeciw niemu pójdą, przeciw niemu... I ziemię naszą wezmą Krzyżacy niepoczciwi, i wy i Łoktek zginie!!
Choć w ciemnościach twarzy mówiącego dojrzeć nie mógł Florjan, z głosu drżącego poruszenie wielkie i niepokój odgadywał...
Jeszcze raz bojaźliwie, po cichu spytał.
— Więc — do Poznania?
— Nie mówiąc nikomu — dodał nieznajomy — nikomu... Nie nocuj tu długo, każda godzina droga...
To rzekłszy począł go nazad do izby prowadzić nieznany człek, do drzwi jéj dowiódł i rękę położywszy na głowie, szepnął po łacinie.
— Benedicat te Deus!
Szary chciał go w rękę pocałować, ale obróciwszy się już tylko szmer odchodzącego posłyszał.
Po cichu więc wsunął się do izby w któréj ogień był przygasł i jak stał na pościel się
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.