Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

spadające na szyję, a po nich spływające do koła twarzyczki, na ramiona; zasłonę białą po brzegach szytą złotem.
Suknia na niéj jasna, poprzepasywana i bramowana, szyta wzorzysto, obcisła, okryta była płaszczykiem lekkim fioletowéj barwy, który więcéj ją stroił niż osłaniał. Wesoła to była i szczęśliwa jakaś istota, śmiały się oczy jéj, usta, rumiane lice, gładkie czoło. Śpiewała z takim zapałem, tak sama swą pieśnią szczęśliwa, jakby dla niéj największą było rozkoszą nucić i słuchać piosenki.
Za nią na koniach, na wozach i pieszo szły dziewczęta w zielonych wiankach rucianych, poubierane biało, poprzepasywane i postrojone kwieciem, tak rozśpiewane jak pani, towarzyszące jéj głosami i uśmiechy.
Kilku starszych mężczyzn, jakby na straży jechali konno, a młodsze pacholęta szły przy koniu pani, uzdy jego pilnując.
Ona bowiem sama, cugle szkarłatne zarzuciwszy na rękę, na żwawego konika zważała mało, a siwy, wypasiony wierzchowczyk miał fantazji wiele, głową rzucał, pobrykiwał, zżymał się — chciał swawolić. Naówczas jeden z chłopaków idących przy nim chwytał żwawo za uzdeczkę zmuszając go do posłuszeństwa i spokoju.
Orszak to był wesoły, i jakby weselny, a na twarzach kobiet, które pięknéj jasnowłosej towa-