Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

cali pociesznie, a dziewczęta przypatrujące się im pękały ze śmiechu.
Mężczyzni jezdni, którzy stanowili straż, bardzo wytwornie byli postrojeni na sposób cudzoziemski, ale mało zbrojni. Widoczném było że się nie daleko wybrali i zbroi wkładać nie potrzebowali.
Chociaż otaczało ich wesele i śpiéwy brzmiały do koła, jechali poważni i niemal nasępieni, — jakby z przymusu i obowiązku.
Duszą całego orszaku była młoda i żywa pani, która i sama śpiewała i wesołością swą, wejrzeniami, drugich pobudzała, zmuszała aby jej radość dzielili.
Jadący naprzeciw Szary, zobaczywszy tę dziwną gromadkę rozśpiewaną, którą wziął z razu za jakieś wesele, dopiero przypatrzywszy się jéj baczniéj i nie widząc ani marszałka, ni drużbów, ni ręczników — przekonał się iż się omylił. Tym więcéj jeszcze dziwił się temu zjawisku i oczy wlepił w śliczną panią, któréj różowe usteczka otwarte, białemi ząbkami się śmiały, a oczy niebieskie zdawały we łzach rozkosznych roztapiać.
Zsunął się z drogi na bok ustępując orszakowi Florjan, i domyśliwszy się że pani dostojną być musiała, głowę przed nią skłonił. Wszyscy towarzyszący jéj, bacznie zwrócili oczy na Szarego, obcego w nim poznawszy... Szczególniéj straż konna przyglądała mu się, a on który téż