Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

między nią twarzy znajomej szukał, znaleść nie mogąc.
Oprócz tego że na wojenne wyprawy chodził gdy zawołano, pan Florjan po dworach i w stolicach rzadko bywał, ludzi znaczniejszych znał mało. Nie wielką też miał nadzieję napytać tu kogo dla języka, gdy jeden z jadących za orszakiem zbliżył się doń i pozdrowił go po nazwisku.
— Wszak Szary ze Surdęgi? — zawołał, — jeśli mnie nie mylą oczy.
Ucieszył się wielce p. Florjan, bo mu się to zdało opieką bożą iż znajomego znalazł, choć poznać go nie mógł.
— Nie poznaliście Beńka Gozdawy? hę? — ozwał się śmiejąc jezdny. Tożeśmy przecie rany sobie zawiązywali na ostatniéj wojnie!!
Florjan aż krzyknął z radości, nie że człowieka znalazł, ale że mu się właśnie Beńko trafił, z którym pobratymcami byli od krwi razem przelanéj.