Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

domyślali się czego, nie bardzo was będziemy pokazywali. Staniecie gospodą na mieście u mojego znajomego Wilczka... który śliczną córkę ma...
Szary się poruszył.
— A dajcież mi pokój z najpiękniejszą dziewuchą, przecież wiecie żem żonaty i moją Domnę miłuję nad życie... a nawet dla jej miłości cierpię...
Gozdawa się śmiać począł.
— Albo to co przeszkadza pięknéj dziewce w oczy zajrzeć?.. — zawołał. — Tyle człowiek w życiu ma co tych kwiatków choć powącha.
— Z was bo bałamut zawsze był, a jam człek stateczny — odparł Szary.
— No — i żonie waszej krzywdy czynić nie chcę — rzekł Beńko — ale bezpieczniejszej i lepszej gospody jak u Wilczka dla was nie znajdę. Jak będzie koło was przechodziła Marychna, to se oczy przysłonicie.
Wilczek dom ma na samem Podzamczu, a że do niego dużo przyjaciół zajeżdża, więc i na was nikt tam zważać nie będzie.
Rozmawiając tak zbliżali się do miasta, którego kościoły i przedmieścia już widać było... Szary trochę twarz przysłonił, a Beńko uliczkami pomniejszemi go prowadząc między ogrodami i opłotkami, gdzie się mniej ludzi kręciło, prawie