Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

gań ówczesnych, i wyobrażeń o piękności. Mało co wzrostem nie była równą z Beńkiem, a zbudowaną jakby zbroję nosić miała. Silna, czerstwa, rumiana, ciemnooka, zręczna, gibka, nie potrzebowała się lękać nikogo, bo nie lada mężczyzna sprostał jej mocy.
Wesołą też była i rozmówną... Milczącego Florjana wwiodła sama do izby, rada się rozpytać zkąd był i co wiózł, ale Szary mało czém ją zbywszy, opowiedział się znużonym i na ławę legł, czekając co mu przyniesie Beńko...
Przeciągnęło się prawie do nocy, nim Gozdawa powrócił oznajmiając mu że Trepka nań czeka.
Szli więc na zamek.
Tu już się wszędzie świeciło, bo i królowiczówna powróciła ze swej wycieczki z dziewczętami, i królewicz był na zamku.
O ile mrok dojrzeć dawał, dwór młodego pana wydał się Szaremu wcale różnym od tego, który starego Łoktka otaczał.
W Krakowie gdy gości miał przyjmować stary pan naówczas, prawda, nie szczędził niczego, i ludzie u dworu wspaniale wyglądali, ale powszedniego czasu skromnie było i ubogo.
Królowa i on nie zapominali że tułaczami byli i jedli podczas chleb czarny często łzami polany. Teraz im też prostota była najmilszą.
Na starość też Łoktek i żona jego pobożnemi