Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

naczynia osobliwych kształtów, w smoki, gryfy i różne stworzenia powykuwane.
Obrazy też na złotych dnach wisiały na ścianach.
Na kobiercach i obiciach nie zbywało, bo całe ściany niektóre szytemi szpalery były poodziewane, na których łowy i zabawy różne, w rozkosznych gajach i panów a panie jakby żywe z ptakami łowczemi na rękach, konie i psy widać było.
Od sklepienia zwieszały się pozłociste świeczniki, gdyby w gałęzie i liście porozrastałe.
Młody pan stał już czekając na zapowiedzianego ziemianina, w stroju jaki za dnia nosił, bo go jeszcze zrzucić nie miał czasu. Obcisłe ubranie spodnie, pasem ujęte, na wierzch okrywała jakby opończa dostatnia aksamitna, jedwabiem podbita, z rękawy rozkrojonemi, które długo się zwieszały.
Piękna twarz, włosem w pukle się zwijającym otoczona, z oczyma śmiałemi, rysów szlachetnych i wyrazistych, więcej tym co ją znali za młodu, królową matkę niż starego Łoktka przypominała. Lecz było coś i ojcowskiego w czole i wejrzeniu rozumném a nieulęknionem...
Co mówiła ta młodociana jeszcze i wszystkiemi młodości pożądaniami ziejąca twarz — tego sobie Szary wytłumaczyć nie umiał. Poczuł tylko dla niej poszanowanie i znalazł w niej dobroć i ła-