Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

godność, któréj się nie spodziewał, a wielką ochotę do życia i wiarę w siebie.
Choć królewicz wiedział już że mu nie dobrą niesiono wiadomość wcale się nie zdawał nią zatrwożony... Oczy tylko błyskały ciekawością rozbudzoną.
Szary mu się do kolan skłonił, gdy królewicz prędko go podnosząc zagadnął.
— Coście w Pomorzanach widzieli?
— Więcéjem, miłościwy panie, słyszał niż widziałem — odezwał się Florjan, — i to mnie trwoży że mi twarzy ukazać nie chciano.
Począł więc rozpowiadać o tajemniczej przestrodze...
— Że wojewoda na króla i na mnie gniewny — rzekł Kaźmirz wysłuchawszy — to i my wiedzieli, lecz żeby się miał przeciwko nam z Krzyżakami wiązać, ledwie do wiary!!
— Miłościwy panie, — przerwał Nekanda — lepszy ostrożności zbytek, niż ufność zbyteczna. Trzeba się na pieczy mieć...
— Jedźcież z tém wprost do króla JMci, — rzekł królewicz — jedźcie a pospieszajcie. Powiedzcie mu że ja też wprędce ku niemu ciągnę, bo na zamku siedzieć nie mogę, gdy wiem że on siwą głowę swą nastawia na nieprzyjacielskie ciosy...
— Król JMość — odezwał się Trepka — nie życzył tego... Nie wiele my mu tam pomożemy