Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.



VI.


Dzień był smętny, jesienny, dżdżysty gdy po przyspieszonéj podróży dniem i nocą, niepewnemi drogami, zbliżył się Florjan Szary pod Kraków, i zdala mury miejskie a kościelne wieże i kopuły ujrzawszy, przeżegnał się pobożnie, Bogu dziękując że go tu całego doprowadził. Nie tyle mu szło o własne życie i zdrowie, bo rycersko służąc wiedział że je co godzina niemal narażać musiał — jak raczéj o wiadomości które królowi wiózł, bo te pilno dlań i dla Polski całej były potrzebne.
Rozradowało mu się oblicze, zwykle dosyć posępne, gdy się ujrzał już pod samym grodem, pewien będąc że poselstwo swe sprawi.
Gdy się rozglądał około miasta, którego dawno nie widział, a po okolicy, piękności się jéj dziwując, prawie u samych murów na równinie,