dostrzegł wielkie ludzi zbiegowisko, albo coś na kształt obozu...
Ruch tu panował wielki, jakby targowicę za bramy wyrzucono... Stały porozbijane namioty płócienne, wozów siła, gdzieniegdzie na drągach jakby chorągwie powywieszane i wiechy... Kręciło się ludzi jezdnych i zaprzęgów różnych dosyć i pieszego ludu.
Sądził z razu Szary iż w dzień targu musiał nadjechać, albo świąteczny, o którym nie wiedział, choć kalendarz jak każdy ziemianin, na pamięć umiał; gdy na drożynie zetknął się z jadącemi zbrojnemi, którzy siano wieźli i sami na wierzchowych koniach, objuczeni niém jak kopice siana wyglądali.
Pozdrowiwszy jednego z nich, spytał Florjan — co tu tak tłumno i gwarno dnia tego koło miasta.
— A z kądżeście wy? — odparł chłop, który sianem tak był obłożony, że mu nad niém tylko głowa i hełm sterczał, — z kądżeście wy że o niczém nie wiecie?
— Jam trochę z daleka, — rzekł Florjan.
Ów z sianem przypatrywał się mu bacznie.
— Jakby Florjan z Surdęgi! — zawołał.
— Jam ci jest! — rzekł żywo Szary — a wy?
— A mnie toście dla tego siana nie poznali chyba, lub i zapomnieli. Nieraześmy się w Sie-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.