radziu spotykali na zjazdach... Jam ci Janik Trzaska...
— A! prawda! — zawołał wesoło Szary, — przebacz że...
Trzaska był ziemianinem z nad Pilicy téż nie majętnym, ale bardzo zabiegliwym. Starego rodu rycerskiego człek, z konia prawie nie zsiadał, w domu nie długo miejsca zagrzewał i tak się na siodle losu dobijał a dobić nie mógł. Znali go wszyscy z téj ruchawości i pracowitości, przez które dotąd nic oprócz guzów nie mógł napytać.
Nie zrażało to Janika, śmiał się sam z tego że szczęścia nie miał. Ubogi był ale wesół i ludzie go miłowali.
— Widzę, — począł Janik wystawując nieco głowę z tego siana, które miał do obu boków uczepione, — widzę, że wy Surdęgi nie pilnujecie, a gdzieś się włóczycie po światu...
— Nie po dobréj woli! — westchnął Szary.
— Jać to i sam miarkuję, takbyście żonki nie odjechali, — śmiał się Janik.
— A wyż tu co robicie? — zapytał Szary.
— Jam tu, jak widzisz, nie sam jeden... — mówił Trzaska — ze wszech stron król ściąga ludzi. Kto żyw... Zamek pełen, miasto pełne, ażeśmy się za bramy wylać musieli i obozujemy tu... Na wojnę się znowu zbiera, i pewnie na srogą. Powiadają że Czech na nas ciągnie z jednéj, a Krzyżak i kawałek Brandeburga z drugiéj
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.