Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

którędy najłatwiej wjedzie i czeladzi przykazawszy aby się nie dała odbić od niego — gdy zdala Trzaska nań krzyknął i palcem mu coś ukazywać począł w śród obozu.
W miejscu tém na które oczy obrócił Szary, rozpoznać było można orszak jezdnych, dosyć pokaźny... ale więcej nic.
Domyślił się jednak Florjan, że chyba i król tam być musiał, a zwróciwszy konia i torując sobie drogę między szałasami — wprost już skierował się w tę stronę. Po drodze mu wskazano w istocie iż król tam był.
Lecz nie rychło go mógł dojrzeć, bo orszak dokoła otaczający go ukrywał. Widząc mozolnie się tak przebijającego Trzaska, który siano zrzucił swej czeladzi, podbiegł ku niemu pieszo...
— Jeżeli króla wam pilno się dobić — począł, — oto go macie... Podle niego ten brodaty, czarny to Prandota kasztelan, oto ten siwy, duży wojewoda Mikuła Piławita... a ten dzielny, szeroko pleczysty Żegota z Morawicy chorąży krakowski, innych nie znam.
A — otóż i król...
Gdy to mówił rozstąpili się jakoś towarzyszący królowi i na koniu grubym a dużym mały pan się pokazał, opończą szeroką od słoty okryty, po nad którą wyzłacany hełm górą sterczał... Można ztąd było dojrzeć żółtą, pomarszczoną