Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Łoktkowi twarz się rozjaśniła.
— Jeden z nas powinien bezpiecznym być — rzekł, — bo gdyby nas obu nie stało, i Polska przepadnie, czeski Jaszko ją zagarnie jak już Szląsko wziął...
Westchnął stary...
— Młodego potrzeba szczędzić, bo on więcéj ma życia przed sobą, — ciągnął daléj — ja stary, choćbym padł, szkoda niewielka...
Dosyciem się natłukł i napracował. Spocząć czas, a juściż mi nie w łóżku kończyć...
Uśmiech przesunął mu się po bladych ustach.
— Byle mi się młodzieniaszek nie wyrwał! Byle go tam Trepka uprowadził w miejsce dobre...
Wojewoda Hebda rzekł z cicha, że Nekandzie zaufać było można, człek był stateczny i rozumny.
— Dla tegom ja go przy tym skarbie postawił który mi najdroższym jest — rzekł król cichszym głosem.
Florjan który już poselstwo swe sprawiwszy, czuł się tu zbytecznym, chciał się pokłonić panu i odejść. Wstrzymał go stary pan.
— Słuchaj no, jak cię zową? — odezwał zbliżając się doń... To coś mi odniósł tego innym nie powiadaj. Dowiedzą się i tak zawczasu, a dziś trwogi siać nie trzeba. Język za zębami trzymaj chceszli cały być.
Spytają się, zkąd, z czém, powiadaj żeś do wojewody jeździł i sprawił co kazano.