jam z długiej drogi. Na siodle się stłukłem haniebnie, ledwie żyw stoję... Nocy nie dosypiałem, więc choć wam rad jestem z duszy, ale mi do siana pilniéj niż do ludzi.
A Trzaska na to.
— Gdzież ty myślisz się mościć! Do Krakowa? do miasta. A no tam mysz się już nie wciśnie tak pełno. Niektórzy na poddaszach legają, inni bodaj w rynku.
Gdyby tam przytułek był, już mybyśmy téż pod tę słotę cieplejszego kąta szukali.
Wziął go tedy Jarosz Grusza pod drugą rękę i rzekł.
— Ja tu mam namiocik, a i siana wiązka się znajdzie, i przy moich konie postawicie. Chodź! W kociołku się coś skwarzy, a tyś pewnie głodny.
— Chodź! chodź! — odezwało się ze wszystkich stron.
Więc z jednéj strony Trzaska, z drugiéj Grusza, wzięli go jak swojego i do namiotu wprowadzili.
— Rozdziewaj się ze zbroi — i bywaj jak w domu — rozśmiał się Jarosz. — Wprawdzie dom płócienny tylko, żal się panie boże, ale w naszém rzemieśle gdy i taki nad głową jest Bogu dziękować.
Rozgóścił[1] się Szary, może i rad temu iż swoich znalazł.
Dobry czas upłynął od tego dnia gdy z Sur-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Rozgościł.