A no! królewiczównę która pieśni śpiewała... No — i u Wilczka w gospodzie dziewkę jego Maruchnę, taką że gdyby na nią zbroję wdziać, byłby z niéj żołnierz.
— Patrzajcie go! — wykrzyknął Trzaska — cóż się waści w drodze stało? Człek co nigdy na niewiasty nie patrzył, teraz ino je widział! Ani go poznać?
Szary się zafrasował drobinkę.
— Dalibyście mi pokój, bom ono żyw, jestem tak znużony, że języka w gębie zapomniałem...
— A o Maruchnie pamiętał! — przerwał Grusza.
Śmieli się tedy...
Przyniesiono kubek piwa grzanego, lecz gdy je drudzy zobaczyli, że z kminem było i zapach poszedł po namiocie, zaczęli się go napierać. Musiał Grusza cały kociołek kazać nastawić, bo z piwem jak z pigmentem, wiadoma rzecz tylko począć trudno, a gdy się zakosztuje, nigdy go dosyć.
Pod namiotem tedy wesoło było, a Szary myślał sobie.
— Dzięki ci, panie Boże, nie muszą o moich wiedzieć złego nic, gdy tak są weseli.
Na uboczu tylko siedział najbliżéj Surdęgi mieszkający Napiwon, — człowiek kwaśny i skarżący się zawsze, a zbiedzony.
Na niego poglądał Szary, bo czegoś posępny wyglądał, lecz nie było dziwu, takim on całe życie prawie bywał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.