Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjdzie i nań godzina! — westchnął Szary.
Jakoż się przecież w namiocie przerzadzać zaczęło i Grusza odprawiwszy resztę, opłotki zaciągnął, straż postawił a panu Florjanowi posłanie wskazał, aby spoczął.
Gdy po twardym śnie zbudził się nasz podróżny w obozie wszystko spało jeszcze, noc była... Jego teraz sen już nie brał, czekał poranka aby Hebdy wyszukać i do domu się na krótki choć czas wyprosić.
Za wojewodą potrzeba było do miasta, bo stał gospodą u jednego z radnych, Heynucza z Nisy. A do niego się dostawszy Szary, gdy stękając na czas do domu się prosił, wojewoda zrazu słuchać o tém nie chciał.
— Ja bez was jak bez prawej ręki, — począł wielce zaniepokojony...
— Miłościwy wojewodo — ale ja tu z troski zemrę. Wiecie mojego sąsiada Bąka Nikosza — ten mi już znowu na starego ojca i żonę napaści czyni... Chcę choć zajrzeć a ubezpieczyć ich...
Tu się skłonił.
— Panie wojewodo — rzekł — na Boga miłego, poślijcie mu wici pod gardłem, aby się stawił do wyprawy. Przynajmniej i ja spokojniejszy pójdę, nie przemyślając noc i dzień co się tam u mnie dzieje...