Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

precz odsyłał i zbyć się chciał, to u progu, to za drzwiami stał, czatował, podsłuchiwał; wchodził nie wezwany i ucha bacznie nadstawił.
Wiedział on już że Dalibór syna miał i bystro przejrzał że dla niego tu przyjechał.
A tu mu i na gościa tego i nic skłamać nie było można, bo starzy dobrze się z sobą znali, i wiedzieli o sobie.
Drugiego dnia dopiero wrócił Dalibor do Surdęgi, a wprędce jakoś z synem już przyjechał do Lelowa, aby go przyjacielowi pokazać.
Florjan nie podobnym był do wesołej a ochoczej nad miarę młodzieży, która wprost z podwórca ojcowskiego do pułków się dostawała, nic nie umiejąc krom pacierza, Bogarodzicy, toczenia z kopią i obchodzenia się z koniem.
Ojciec go posyłał do Krakowa do szkoły biskupiej, z czego się drudzy śmieli, prześladując że chyba księdzem chciał go mieć. Tymczasem w szkole on konia nie zapomniał, a wielkiego statku nabrał, spoważniał i gdy z kolei rycersko służyć począł, lepszego nadeń żołnierza nie było.
Nie pięknym był, ale twarz miał poważną przed czasem, miłą, — spokojną jak wszyscy mężni. Patrzał śmiało w oczy i dawał sobie zaglądać, nie mrużąc ich. Choć młody nadawał się do starszych, a z rówieśnikami też żyć umiał. Każdemu się podobać musiał, choć nie starał się o to zbytnio..