— Mam do was sprawę własną, odezwał się szorstko. Posłuchajcie mało.
Nie wiele mówny Szary, dał znak iż słuchać gotów.
— Ziemianin jestem i służyłem rycersko, począł Nikosz. Od lat dwu przyjacielem jestem i sługą Leliwy. W córce jego Domnie rozmiłowałem się, a i ona mi krzywą nie jest. Pierwej tu zajechałem niżeli wy, a teraz chcecie mi ją wziąć z przed nosa... Na to ja zezwolić nie mogę. Możem uboższy od was, ale bogactwo praw nie daje. Nie zechcecie mi dziewki odstąpić, — siłą bronić będę praw moich.
Florjan spojrzał nań zdziwiony i po małym namyśle, rzekł.
— Ja wam nie odbieram dziewki, ale u ojca o nią się staram, jak przystało.. Do ojca idźcie z tém nie do mnie.
Wreście Domna jeśli mnie nie chce, a wam sprzyja, może to objawić.. gwałtem jej nie zabiorę.
— Otóż to jest, zakrzyczał Nikosz, że dziewczyna sromać się będzie, ojca się lęka, słowa tego nie powie. Więc ja jej i siebie bronić muszę.
Uderzył się po mieczyku.
— Małym jest i nie wydaje się strasznym, dodał, a no zawierzcie mi, że wścieklejszego człeka na świecie nie ma nademnie.
— A ja się wściekłych ni ludzi, ni zwierza
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.