Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

Jechali tedy oboje państwo młodzi na koniach, otoczeni przyjaciółmi, czeladzią, z muzyką na przedzie. Na wozach za niemi w skrzyniach malowanych i kutych wieziono wiano pani młodej jak przystało dla Leliwianki bogate, tak by przez całe życie od męża nic nie potrzebowała.. Było i wino i miód dla gości na wozach, któremi podczaszowie wybrani częstowali.
Wieczór był pogodny i piękny, ale z Lelowa z wyjazdem się spóźniono, tak że w bliskim lesie, który od rzeki przegradzał, ciemno się już zrobiło. Służba więc pochodnie miała rozpalać i na chwilę się zatrzymano, gdy, z lasu kilkudziesięciu zbrojnych wypadło z mieczami dobytemi, wprost na bezpiecznych i niczego się nie obawiających gości.
Jedni zaraz na wiano się rzucili, a kupka, w której Florjan poznał Nikosza, na panią młodą.
Stało się zamięszanie wielkie i była chwila trwogi, lecz czeladź się opamiętała wprędce, a Florek z Wojtkiem Leliwą padli na głównego napastnika. Nie było jednego z gości, któryby stał bezczynny lub pierzchnął, jedni miecza dobyli, drudzy czem kto miał i mógł bronili się dzielnie. Służba pochodnie tylko co zapalone koniom i ludziom do łbów rzucać zaczęła, i choć rozbójnicy zacięci byli, zrąbano ich kilku a reszta uciekła. Nikosza widziano gdy krwią cały oblany ujechał.