Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

okraszona wesołością, pogodą oblicza, uśmiechem spokojnym, niewinnym, dziecięcym niemal, który z ust jej nigdy nie schodził.
Stary Dalibor patrząc na nią jak się śpiewając krzątała po domu, płakał z radości. Ludziom też to wesele pani serca dodawało.. Miłowali ją wszyscy, a przez tę miłość obawiali się razem. Słowo jej za rozkaz starczyło najsroższy i czego czasem Dalibor nie mógł postrachem, ona zrobiła spojrzeniem.
Kilka miesięcy zeszło tak w niczem nie zamąconem szczęściu, gdy dnia jednego wiosną powracając z pola włodarz, oznajmił Daliborowi, iż — coś się osobliwego działo na Wilczej górze.
Opowiadał iż ludzie tam jacyś zjechali, naprzód na oględziny, potem z wozy i końmi i jakby sobie obozowisko zakładali.
Od wielu lat nikt tam się nigdy nie dowiadywał, pustką stały rumowiska.. bezpańskiemi pola do koła, na raz znalazł się pan.
Pod samym bokiem Szarym nie miły to był gość przy niepewnych granicach. Posłał naprzód stary włodarza aby języka dostał, co tam byli za goście.
Włodarz którego wołano Wnukiem, człek już siwy i bywały, konia wziąwszy, i niby pola sobie objeżdżając, zajechał pod Wilczą górę. Ludzi na niej leżało ze dwudziestu, wszystko zbrojni,