Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

A choć na nich sobie zapasów przywieźli i co było do życia potrzeba, nie bez tego ażeby czegoś nie zabrakło im. Naprzód więc niektórzy z ludzi zaczęli dochadzać do Woźnik, aby sobie piwa dostać i świeżego chleba kupić.
Wnuk, który pod ten czas objeżdżał lasy, jednego z nich zastał w gospodzie w Woźnikach. Człek był nie młody i okrutnie porąbany, bez palców u ręki, bez jednego oka, nakuliwający na nogę, ale zuchwały jak zbój.
Chcąc się coś dowiedzieć o Wilczej górze, Wnuk go piwem poczęstował, aby na słowo wywabić. Człeczysku podpiwszy język się rozwiązał.
Naprzód się tedy wygadał że oni ze swym starszyzną, jak on to nazywał uśmiechając się, długo po gościńcach polowali, tu i owdzie, ale że im się wreszcie życie to naprzykrzyło, bo ich teraz ścigano i bardzo prześladowano. A że się ich starszy dorobił trochę grosza, w tej okolicy koniecznie pragnąc się osiedlić, zasłyszawszy o pustej Wilczej górze i gruntach do niej należących — pojechał do właścicieli i kupił ziemię tę za pięć kop groszy, cztery konie i sztukę szkarłatu, którą niegdyś u kupców na gościńcu złupił.
Starszego swojego zwał zbój Nikoszem Bąkiem i rozpowiadał o nim, że śmielszego i zuchwalszego nad niego na świecie nie było.
Kolnęło to Wnuka, gdy imie usłyszał, iż Ni-