Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

kosz musiał ten sam być który w Lelowie przebywał, i o Domnę się dobijał, a potem na jadące wesele napadł; lecz nie dając po sobie znać, pojechał ztąd precz do Surdęgi.
Tu gdy Daliborowi rozpowiedział wszystko a opisał mu widzianego wprzód Bąka, nie było już wątpliwości iż ten sam Nikosz był, który się na ich spokój nasiadł, a pewnie i teraz nie dla czego innego w Wilczej górze się zagospodarowywał, tylko aby im życie zatruć.
Musiano więc zaraz pomyśleć o obwarowaniu się na zamku, bo i napaść nocna i rabunek i wszelki gwałt był możliwy.
Na granicach się też musiano pilnować, bo zaraz do lasów pojechali ludzie z Wilczej góry z wozami i w puszczy Surdęskiej drzewo rąbali.
Kazano łąki pozatykać i rubieże poznaczyć.
Nazajutrz znaki graniczne powyrywane i połamane znaleziono. Wojna się poczynała.
Ale to były dopiero jej zwiastuny, bo do starcia nie przyszło. Stary Dalibor go unikał.
Na Wilczej górze tymczasem na gwałt budowano, zwożono drzewo, ciosano, oczyszczano gruzy, sypano wały, zrobiono na przekopie most i bronę — a na podzamczu, gdzie niegdyś stała osada, dla ludzi swych szałasy i lepianki klecić począł nowy dziedzic.
Ludzie ci jego że sami byli, i nie mieli z sobą baby ani jednej żeby im chusty poprała i jeść