najwięcej tam było tych co około dworu robili z toporami.
Jeden w drugiego ludzie tego Bąka dobierali się wszyscy drabi i rabusie, tak że od nich w Woźnikach, we Wronikowie i w Laskach ciągle się musiano mieć na baczności, bo, choć schwytać ich było trudno, ciągle coś ginęło, to sztuka bydła, to koń, to wóz na polu zostawiony, a nawet całe stogi siana. Niepomogło to że ślady wiodły na Wilczą górę, bo kto poszedł ze skargą, to go zhukano, zagrożono i przepędzono.
Barcie w lesie wydzierać zaczęto — a pomniejszych szkód nie można było zliczyć.
A to gniazdo paskudne około Wilczej góry tak szybko rosło jak żadna jeszcze osada, którą tu ludzie pamiętali. Niewiedzieć z kąd się ta gawiedź brała. Miał między swemi pierwszemi towarzyszami Bąk takich ludzi, że gdy który z nich pojechał, a jeździli ciągle; zawsze z sobą kogoś, parobka lub babę, lub chłopię wyrostka przyprowadził.
Rozpowiadali Wnukowi, który się o to pilno dowiadywał, że Bąk z dawnych grabieży pieniędzy pono miał dużo i różnych kosztowności, i że z niemi do Sandomierza, do Krakowa i aż do Nowego Sąndcza posyłał, a niewolników kupował u żydów, którzy niemi handlowali. Więc to tam byli z całego świata zbierańce,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.