Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

różnego języka i krwi, z postrzyżonemi łbami, tacy o których wiedziano że zwykli byli zbiegać, pokuci w dyby drewniane, z któremi do roboty chodzić musieli i na noc im ich nie zdejmowano.
Tak w krótkim czasie namnożyło się około Wilczej góry tych przybłędów i w Surdędze zaczęło być coraz od nich niebezpieczniej i niewygodniej.
Czasem ów Bąk puszczał się na łowy w lasy, nie pytając granicy lub umyślnie jej nie szanując, i bujał po puszczy Surdęskiej, a na gorącem go złapać nie było można, choć się zasadzano nań.
Jednego razu gdy Florjan Szary sam polował u siebie, zasłyszawszy cudzą trąbkę, puścił się zaraz gonić napastnika, domyślając się kto był. Samotnie jechał. Tamten czy się spodziewał, czy nie chciał uchodzić, stał w miejscu potrębując i tak go Szary przydybał na polance. Na pierwsze spojrzenie poznał w nim Nikosza..
Stanęli tedy nie opodal od siebie, jakby się namyślając co mieli począć. Szczęściem Nikosz sam jeden był, a Szary dwóch miał ludzi, nie zaczepił go więc zbój, tylko ryknął doń.
— Poznałeś mię?
Nic na to nie rzekł Szary.
— Znajże iż ja tu nie dla kogo jestem ino dla ciebie, aby ci spokoju nie dać zażyć. Bę-