była, po narodzinach pierwszego syna, jeszcze wypiękniała i jakby się dopiero taką okazała jaką powinna była być dojrzałą.
Pozostał jej ów wdzięk niewinności dziewczęcej, jaki miała wprzódy, a przybyła powaga macierzyństwa i jego szczęście, które na pięknej twarzyczce świeciło jakby blaskiem błogosławieństwa bożego.
Gdy we wrotach oznajmiono o powracającym Florku, wziąwszy synaczka na ręce, z piosenką na ustach, z weselem na czole wychodziła przeciw niego żona, tem większą okazując radość by nie troskał się o to co pod niebytność jego przecierpieć musiała.
Nie poskarzyła[1] się nigdy mężna niewiasta, aby mężowi serca nie zalewać goryczą; a gdy stary Dalibor czasem, jako to zwykle jego wieku ludzie czynią, narzekaniom nie znał miary, zamykała mu usta łagodnie, pieszcząc, przerywając, odwracając rozmowę, aby Florjan w domu mógł trochę zażyć spokoju.
A właśnie tak tu było trudno o to!!
Myśleli Koźlarogi że złemu człeku sprzykrzy się w końcu to prześladowanie i walka; zwłaszcza że bezskuteczne były; lecz, przeciwnie im mniej mu się powodziło tem mocniej się zbój nasadzał i wszystkie siły wytężał.
Dalibór wreście padł na myśl, aby u niegodziwego Bąka pokój choćby okupić. Gotów był
- ↑ Błąd w druku; powinno być – poskarżyła.