Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

Zatem szło że o połowę ziemi w sporze potrzeba się było rozpierać ciągle.
Nikosz się śmiał i radował, gdy się dowiedział że w Surdędze nań narzekano, a gdy mu się udało dokuczyć — chwalił się z tem, i gdy Florjana nie było w domu, podjeżdżał z kupą pod wrota same gościńcem, stawał i wykrzykiwał, a szydził, że w ludziach co słuchali krew kipiała...
Czasem doń strzelano, lecz nie łacno go było dosięgnąć, bo żelaza na sobie miał dosyć, hełm nosił zawarty, bez tarczy małej nie ruszył, a oręża u boku i siodła miał nawieszanego, że na dwóch by go stało. Ci co z nim bywali także nie lękali się lada postrzału.
Jak ze wszystkiem w świecie człowiek obyć się musi i zżyć, tak i z tem nieszczęściem oswoili się na zamku wszyscy, oprócz pana Florjana. Temu więcej niż ta ciągła obawa i czuwanie dolegał srom iż jednemu przybłędzie niepoczciwemu, który się tu zwlókł niewiedzieć zkąd, ojczycem tutejszym nie będąc — musiał czoło stawić w zapasy z nim iść i nie módz go pokonać.
Nie mówił on o tem, bo skarzyć się nie lubił, lecz życie mu zatruwała ta troska dla żony którą choć zawsze dobrej myśli i wesołą widział, żałował iż w zamknięciu tem i jak w więzieniu żyć musi.