Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

siebie; zaglądał do czeladzi i na chwilę nie spoczął.
Nad wieczór gorączka go zaczęła opanowywać coraz większa, uzbroił się zawczasu, miecz wyostrzył, zbroiczkę przypiął, i tak ciemności czekał niecierpliwie, jak drudzy dnia wyczekują. Na dany przez niego znak, ludzie zebrani do gromady, podzieliwszy się na dwie kupy, z których jedna do wrot głównych miała przypuścić szturm, druga u furty czekać na obietnicę Żurychy, ruszyli dróżyną ku Surdędze, z przykazaniem milczenia i nie szczękania bronią.
Choć mu pilno było bardzo Nikosz zatrzymał ich — dopóki światło na zamku widać było...
Jednego ze swoich z częścią ludzi na gościniec wysławszy aby około wrot wielkich gwałt uczynili, toporami je rąbiąc i usiłując ognia podłożyć, — sam Nikosz poszedł z resztą oddziału do furty, spodziewając się że mu ją otworzą.
Udało się wśród nocy przymknąć tak pod wrota zręcznym napastnikom, iż ich straż nie postrzegła i nie posłyszała aż toporami poczęli łamać bramę... i ognie rozpalać...
Jak piorun to spadło na małą załogę Surdęgi, która się cała ku wrotom zbiegać zaczęła krzycząc i nawołując...
Nim się tam ludzie namyślili co czynić i Dalibór posłyszawszy wrzask i łomot, kożuch wdziawszy wybiegł; już napastnicy wrota potrzaskali