chcąc z tej strony nic rozpoczynać, a rachując na zdradę.
Żurycha zaś na oku trzymana, ze strachu by się nie wydało co zamierzała, służyła i kręciła się ani mogąc ni chcąc do furty dostać...
Nikosz czekając tu dosyć długo, słuchając wrzawy, która go dochodziła, a nie wiedząc co się działo z drugiej strony, kilka razy na znak napróżno uderzywszy do furty — klnąc poleciał po wałach do koła do swoich, aby się przekonać naocznie jak się im wiodło.
Zaczynał wiarę tracić w obiecaną zdradę baby...
Zamkowi na znak niebezpieczeństwa mieli zawsze gotowe wiechy do zapalenia, któremi do wiosek znać dawano, gdy pomocy od ludzi potrzeba było. Paliły się już te ognie, a chłopcy bili w deski drągami na gwałt...
Gdy Nikosz dopadł do wielkich wrót, kilku swoich znalazł płonącą smołą pooblewanych i rannych od kamieni. Strzały z za ostrokołów świstały...
Pierwsze wrota były na pół zrąbane, ale za niemi drugie takie widać było — przez mały wyłom nikt się nie śmiał cisnąć, bo pomiędzy dwojgiem bram najniebezpieczniej stać było...
Krzyknął na swoich Nikosz, aby ich zagrzać i widząc że sam tu nie wiele zrobi, nazad do furty zawrócił, gdzie ludzi część zostawił.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.