Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

Trzeba się więc było na śmierć, lub gorszą od niej niewolę gotować, bo i ukryć się gdzie nie mieli.
Nikosz powtórnie ranny, gdy się tu na drabinę wdzierać probował, latał jak wściekły, własnych ludzi popychając i tłukąc — gdyż się obawiał, aby nareście z sąsiednich wsi gromady nie nadciągnęły.
Do płonących już drugich wrót drągi mocne przystawiwszy oblegający, zaczęli je napierać silnie, bijąc w nie i usiłując wyłamać. Jeszcze chwilka, a i one paść miały, gdy na gościńcu lecące pędem usłyszano konie.
Kilkunastu jezdnych nadbiegało. Nikosz sądząc że chłopstwo przybywało z wiosek, obrócił się przeciwko nim z częścią swoich ludzi.
Lecz zbladł i zatrząsł się w pierwszym, który już z mieczem nań godził, poznając uzbrojonych ziémian... Zdało mu się, a raczej przeczuł w tym przeciwniku, którego żelazo dwa razy hełm jego ugodziło — Florjana Szarego.
On to w istocie był przybywający z pod Krakowa, którego opatrzność sprowadziła właśnie na tę godzinę.
Nikosza powaliwszy, bo ten się zachwiał i na kolana przypadł — Florjan i jego czeladź siadła na kark oblegającym, którzy pochwyceni niespodzianie stracili wnet męztwo i zbiegać zaczęli... Przy blasku ognia, którzy pod wrota był podło-