Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

bo od zbója nigdy bezpieczeństwa nie mieli, a Bąk choć ranny, uszedł na swą górkę.
Od powiązanych jeńców, których do lochów skrępowawszy rzucono, dowiedzieli się oblężeni wszystkiego, bo ci życie swe wypraszając, pana nie szczędzili, przeklinali go i prawili jak się długo do tej napaści przysposabiał.
Jeden z nich zagrożony wyśpiewał nawet o Kurpiu i obietnicy Żurychy, — którą zaraz ująć chciano, lecz wśród tego zamętu, baba, domyślając się, co ją czekać może, znikła...
Smutny i radośny razem był ten przyjazd Szarego do domu. Przyprowadziła go opatrzność na samą niebezpieczeństwa godzinę.
Gdy Domna po omdleniu oczy otworzyła i ujrzała go przed sobą, podniosła się tuląc do swojego obrońcy...
Zdawał się jéj cudownie zesłanym z nieba. ..
Florjan na przemiany ściskał ją i cisnące się do siebie dzieci, które, jak dzieci, ze łzów przeszły wnet do radości wielkiej, strachu chwilowego zapomniawszy.
Wszedł i stary Dalibór zasępiony, zmęczony, ledwie się mogąc utrzymać na nogach...
Nie mówili do siebie — patrzali tylko i Bogu dziękowali.
Florjan posępny myślał już jak potrafi zabezpieczyć pokój rodzinie, gdy sam za dni kilka na powrót wyruszyć będzie zmuszony.