gdy jeden z ziemian, którego Pokrzywką zwali, odezwał się.
— Co tu radzić, jak na wilka trzeba polować na tego człeka i ubić go... jedna rada.
Drugi potwierdził to.
— Tak, — rzekł Leliwa, gdyby go ująć można, nie żałowałbym dębu, a obwiesił bym zbója.. ale nie łatwa z nim sprawa... Siadł tu nam wrzodem między nami... chyba wszyscy się nań zbierzemy i pójdziem obławą.
— Czyńcie z nim i ze mną, — odezwał się Florjan, — co wola i łaska, ja to jedno wiem, że na posługę królewską idę, a ojca, żonę i dzieci wam oddaję.
Spojrzeli po sobie i Pokrzywka rzekł.
— Póki co będzie — musiemy my na Surdędze koleją straż sprawiać...
— Dobrze i tak — odparł Leliwa, — ja ludzi przyślę.
— Ja też — dodał trzeci...
— Godziło by się też — rzekł wchodząc w podwórze Pokrzywka, zajrzeć do niego na górkę i poprobować azali się lisa z jamy nie wykurzy...
— Lisa w jamie już nie ma — przerwał Dalibór, — ludzie nasi widzieli go pono uchodzącego. Ma on z dawna swoich druhów rabusiów jako sam, pewnie po nich lub do nich umknął.
— A nie widzi mi się — dodał Leliwa, —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.