Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

Wrzawa dochodząca z podwórców przypominała królowi że wyruszyć musiał. W tém na myśl mu przyszła żona wojewody, i zapytał synowéj.
— Jakżeś i gdzie dostała tę towarzyszkę?
— A! żonę tego niepoczciwego zdrajcy — odezwała się Aldona. Ta mnie napędziła na drodze, prosząc, błagając, abym ją zabrała z sobą. — Cóż miałam czynić! Ah! a taka była przez całą podróż smutna, że mi zaśpiewać nie dawała...
Ja tak śpiewać lubię, jam tak do pieśni nawykła — lecz ile razy spojrzałam na jej twarz chmurną, na zapłakane oczy, piosnka mi w ustach zastrzęgła.
Biedna kobieta — oczy wypłacze... Porzuciła męża — a mówi że go kocha i że go chce ocalić... Jak go ocalić? — dodała krzywiąc się — kiedy wszyscy mówią, że poszedł do tych zbójców Krzyżaków. Kto się ich dotknie... ten się już nie oczyści nigdy... O! Krzyżacy!!
Zrobiła rycerską minkę, ale że śmiech u niéj kończył wszystko, sama rozśmiała się z siebie.
Król stał, słuchał, patrzał, bawił go szczebiot ten młody i choć konie rżały, odejść mu się nie chciało...
Królowa tymczasem z opóźnienia korzystając niosła na jedwabnym sznurku zaszyte relikwje, które mężowi na wyprawę dać chciała.
Gdy się zbliżyła i ukazała je, król pocałował,