Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

rozumnie mówisz. Ja to wiem! Ale gdy człowiek w pole wyjdzie, nieprzyjaciela zobaczy, konie zarżą, kordy zabrzęczą, a posunie się rycerstwo na nieprzyjaciela — jak tu ustać! jak wytrwać jak tu miecza nie dobyć i nie pokosztować téj potrawy! Człek gdyby go związano urwałby się.
Gdy tak mówił twarz mu odmłodniała, drgnął, zdawał się rosnąć maleńki pan — i gorąco popłynęła mu krew stara w żyłach.
— Czas — rzekł — ludzie czekają, niech Bóg błogosławi...
Jadwiga i Aldona przyszły go całować po rękach żegnając, i chwilowe rozweselenie zmieniło się znowu w tęsknotę i smutek.
— Król wyrwał się z izby...
— Na koń, — zawołał w sieni, gdzie ludzie jego stali — na konie!
Na rozkaz ten królewski, podawany z ust do ust, w podwórcu odezwała się zaraz trąbka, za nią dalej zagrały inne.
Ludzie z proporcami zaczęli się ustawiać na drodze, szykować, ściskać, — kobiety i czeladź prędko z tłumu uchodzić zaczęła ku wałom i murom...
— Król! król! — odzywali się jedni drugim oznajmując...
Dwie niewiasty, dwór cały zajmował przedsienie, księża stojąc błogosławili krzyżami, po