Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

Za rycerstwem, za ciurami, za czeladzią i wozami, — jechała na wysłanym wozie, czterema końmi zaprzężonym, otoczona swą służbą, czarno odziana, jak żałobą, zakwefiona żona wojewody, ze spuszczoną głową, z różańcem w ręku, — jechała jakby wieziona na stracenie za męża winy, jak pokutnica, jak ofiara... I zasłaniała oczy, aby jéj nie widzieli i nie poznawali ludzie, a nie piętnowali strasznym ognistym znakiem — zdrajcy żona.
Na ulice Krakowa przez które ciągnąć mieli wyległ lud aby zobaczyć i pożegnać króla...
Około ratusza stał burmistrz pan Mikołaj Wirsing z pany radnemi Wigandem z Lupsicz, Mikołajem Rusinem, Mikołą z Sąndcza, Heynuszem z Nisy, — a przy nich wójt Staszko i ławnicy...
Do przejeżdżającego króla z odkrytą głową zbliżył się burmistrz, uśmiechem go pozdrawiając serdecznym, na który król téż dobrém słowem odpowiedział...
Teraz już między miastem a królem zgoda była i miłość, a obawy o zdradę nie miano...
Z ramienia pańskiego wysadzona była starszyzna i nie gospodarzył tu wójt dziedziczny, ale wierny królewski sługa...
Rycerstwo się do mieszczan uśmiechało, z okien słano im pożegnania...
— Wracajcie zdrowi a w dobrą godzinę.
— Bywajcie zdrowi!!