Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko złe przez tego zdrajcę, — zakrzyczał Sukosz — król go wykarmił, wychuchał, tłusty połeć smarował — i ot — co zyskał. Z tych wielkich panów zawsze korzyść taka...
Król przecie pamiętać musi, gdy powrócił z Rzymu, a chciał swoje ziemie odzyskiwać — kim naówczas się posługiwał? My biedaki szliśmy z nim — no, i kmiecie a chłopy. Dopiero gdy się wzmógł przyszli panowie do niego.
— Ej! Sukosz — przerwał śmiejąc się Wilczek, — jak to na tobie widać, że ty masz możnego sąsiada, który cię dusi.
Sukosz zamilkł.
Nadchodzili jedni, drudzy od ogniska szli... Spragniony po podróży lud szukał innego napoju nad wodę co była w strumieniu, z którego już konie piły, — a piwa było omal...
— Jak da Bóg wojna się skończy — dokończył po chwili Sukosz, choćby król wojewodzie przebaczył... ubiję tego złoczyńcę... Gdyby nie on z Krzyżakami byśmy się rozprawili.
— A o Czechu to zapomniałeś? — wtrącił inny. — Na niego czekają i gorzej go się król obawia niż Wielkopolan...
Ja myślę, — dodał, — jakby oni Nałęcze czy jakie tam djabły, ukazały się przeciwko nam, a huknęli byśmy do siebie — gdyby dziesięciu wojewodów ich wiodło, bić się przeciwko królowi nie będą.