Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliżył się potem do wozu, dobrém słowem chcąc pocieszyć kobietę, która mu dziękowała.
— Nie obawiajcie się — rzekł — ja tu z mojemi ludźmi niedaleko leżę, i jakby potrzeba było gotów jestem zawsze.
Spię czutko...
Miał téż sobie za obowiązek dać się poznać niewieście, i rzekł:
— Sieradzianin jestem, Florjan Szary się zowię, z Surdęgi... Nie pytam miłości waszéj o nazwisko, bom słyszał, że go mówić nie chcecie...
— Z Surdęgi? — odezwała się nieco zasłony podnosząc żona wojewody... Wszak ci to Leliwianka Domna pono wasza?
— A tak! — rzekł ochoczo Florjan, zdziwiony że o jego żonie wiedziała. — Poczciwe moje żonisko musiałem porzucić ze starym ojcem w domu. Ale jakże to wy o niéj wiedzieć możecie?
Jakiś czas pomilczała zagadnięta, aż po chwili rzekła cicho.
— Juściż rodzina o sobie musi wiedzieć — a Leliwi moi... powinowaci. Słyszałam o nich...
Florjan nie śmiał dopytywać więcéj, ale się u wozu zatrzymał.
— Kiedy tak, — rzekł — a my z sobą choć jakimś węzłem blizcy, nie omieszkajcież mi sobie kazać służyć. To powinność! Bóg widzi — dodał — nie ciekawym, gdy się być nie godzi, ale jakaż