zali... urągając się. W Słupcy ksiądz sakramentem w ręku trzymanym się nie obronił...
Piekło na ziemi? Gdzie Bóg? Krzyże na płaszczach — a to szatany wcielone...
Łaska Boża, iż królewicza nie schwycili, nie darowali by i jemu...
Wojewoda nasz był z niemi! Boże miłosierny...
Padł na progu, rękami zakrył twarz i powtarzał ciągle.
— Gdzie Bóg? gdzie Bóg?
Wikary się młody zbliżył do niego i strofować go począł za bluźnierstwo, ale starzec spojrzał nań groźno.
— Dobrze ci mówić! boś ty na to nie patrzał... bo ci jak mnie żony i dzieci nie zabito, boś nad trupami krwawemi łzy nie płakał... A chorągiew ich z krzyżem! Gdzież Bóg?
Szalał biédny...
Słysząc wrzawę w sieni wyszedł sam król, blady, twarz jak marmurowa. Widać było, że drżał wewnątrz, ale zdawał się nieporuszony, oczy tylko błyskały.
— Cicho! — zawołał — cicho... Poleje się krew za krew... Bóg cierpliwy ale mściwy...
— Natychmiast by iść na nich, póki się niespodziewają — zawołał gorączkowo z za króla Żegota z Morawicy — iść i tłuc.
Król się odwrócił z surową twarzą...
— Jedźcie mi po obozie — niech się ludzie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.