Spojrzał z wdzięcznością na Trepkę i skinął tylko mu, jakby mówił — Bóg ci zapłać...
Zwolna kamienna twarz wypogadzać się zaczęła, piersi poruszać, jakby odblask krwi ożywił mu policzki...
Szli razem do namiotu — i w nim znikli...
Zamaszysto, raźni krzólewiczowscy[1] ludzie poczęli zsiadać i rozgaszczać się...
W obozie domyślano się teraz, dlaczego stali tu tydzień — czekali na królewicza...
Gdy Łoktek do namiotu z synem wszedł, Trepka pozostał około opłotków. Tu go otoczyli wojowodowie[2], chorążowie, pułkowódzcy — nalegając i dopytując, co się działo.
Nekanda powtarzał im to z czem wprzódy przybył ziemianin, że od Brześcia i Inowrocławia udało się pierwszy zamach odeprzeć, że Słupcę i Pyzdry a okolice Krzyżacy puścili z dymem.
— Na godzinę przed przybyciem ich pod Pyzdry, dano mi znać — mówił Nekanda. — Gdybym sam był, bronił bym ich — alem tę drogą krew królewską ocalić musiał.
Uszliśmy szczęśliwie — ścigani co chwila w obawie, że nas dognają — Bóg miłosierny...
— A Krzyżacy? — pytał Hebda.
— To była tylko próbka — rzekł Nekanda — wrócili do Torunia, bo król Jan się im opóźnił... Tylko co ich znowu nie widać. Niepoczciwy Wincz z niemi!!