Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

W tem uchylił król namiotu ściankę i zawołał.
— Nekanda!
Ten wszedł, królewicz stał przed ojcem z twarzą posępną i zafrasowaną.. Łokietek miał ten wyraz oblicza, jaki przybierał, wydając rozkazy.
— Dziś jeszcze przepędzicie ze mną dzień do wieczora — odezwał się — rozumiesz. Jutro musicie z nim — wskazał na Kaźmierza — na miejsce bezpieczne.
— Ojcze — odezwał się Kaźmierz — srom dla mnie! nie godzi się to... lituj się.
— Milcz gdy rozkazuję — rzekł Łoktek — wiem co czynię. Miałbym ja dwu takich jak ty, nieszczędził bym ciebie. Jeden jesteś, a na twoją głowę korona czeka... Milcz i słuchaj...
Korona pójdzie w sztuki, gdy zabraknie głowy...
Zwrócił się do Nekandy...
— Szukaj z nim bezpiecznego miejsca i najbezpieczniejszego zamku — ja ci go oddaję, musisz mi całym powrócić.
Trepka skłonił głowę.
— Bić się — dodał król — to by była zabawka... rozkosz — musisz cierpieć i słuchać — ja się będę bił — mnie nie szkoda, jam stary, ze mnie już gałęź nie wytryśnie nowa...
Kaźmierz ręce skrzyżował na piersiach, jak gdyby jeszcze króla chciał błagać, lecz Łoktek