Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

nie patrzał nań, radził z Nekandą, odżył widocznie po przybyciu syna, wstąpiła weń nadzieja.
Niemówił co począć ma, bo z tego nigdy się nie był zwykł przed nikim spowiadać — pytał tylko... Nie wspomniał o Winczu...
Gdy Trepka napomknął o nim, spojrzał król i zawarł usta...
Ciemno było w namiocie, lecz mogło się zdawać, iż coś się w oczach starego zaszkliło...
Po długiem opowiadaniu o zniszczeniu, które Krzyżacy zrządzili, Łoktek nagle zwrócił się do Nekandy.
— Och! jeden — Wincz... rzekł — on, jeden... zemsta... niecny człek... wąż — wąż — ale całaż Wielkopolska z nim przeciw mnie.?
Wlepił w niego oczy.
— Miłosierny panie — pospieszył z odpowiedzią Trepka — niech Bóg uchowa od takiej potwarzy. Nałęcze z nim i to nie wszyscy, Dobek mu wypowiedział posłuszeństwo... Inni idą pod grozą, aby im majętności nie palono, spodziewając się je ocalić... reszta płacze i narzeka na zdrajcę...
Niech się szala przechyli na stronę naszą, odbiegną go wszyscy...
— Daj Bóg! — rzekł król krótko i uśmiechnął się do syna...
— Nie tęsknij — dodał, przyjdzie i na ciebie