Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

nien — zawołał głośno komtur, z gwałtownością wielką. Myśmy rycerzami niemieckiemi, — sprawa nasza nic nie ma wspólnego z temi plemionami, które wyniszczyć potrzeba i wygubić aby zająć ich ziemię.
Marszałek nie przeczył, a drugi komtur toruński dodał.
— Póki tu ślad ich języka, ich obyczaju, ich rodu zostanie, pokoju mieć nie będziemy. Dla tego musiemy wycinać w pień.. i na karczunku krwawym nowy las sadzić.
— Jeśli sobie pochlebiają — rzekł marszałek, że my ich przez jakąś ludzkość szczędzić będziemy!!
Nie dokończył i mrucząc się odwrócił.
— Pułki wojewody — począł Elbląski, potrzeba zawsze naprzód słać, gdzie największe niebezpieczeństwo i gdzie najpewniejsza śmierć, tym sposobem się tych pomocników pozbędziemy.
— Ale dziś, bracie mój, — przerwał zwracając się marszałek, jeszcze są potrzebni! Dla tego samego nam dobrzy, że Łoktkowi bez nich źle bardzo.
Słyszę że stary lis, nieśmie wyleść z jamy. Kryje się gdzieś z lichem swem zbieranem wojskiem, po lasach. Nie będzie śmiał nam stawić czoła. A pod Kalisz i króla Jana się doczekamy.
Spojrzeli po sobie.