Halka obejrzała się w koło, jakby obawiając być podsłuchaną, załamała ręce.
— Porzuć ich — rzekła — odstąp...
— I cóż pocznę naówczas z sobą? szydersko zawołał wojewoda... Wybiją nas do nogi. Do kogoż się zwrócę?
Halka obejrzała się raz jeszcze. —
— Do króla Władysława! szepnęła — do naszego króla...
Wojewoda w gniewie i oburzeniu rzucił się aż w koniec namiotu.
— Ja? do niego? Miałbym się kłaniać, aby mnie nogą popchnął? temu, który mi srom wyrządził, którego nienawidzę... nigdy w życiu!!..
Żona patrzała nań, dając mu się wyburzyć. Znała go zapewne i wiedziała, że pierwszemu wybuchowi potrzeba było dać ostygnąć...
Wincz zrywał się i poruszał gwałtownie, sam do siebie mówiąc — ona nie odzywała się, ścigała go tylko oczyma.
— Lepiej umrzeć, lepiej zginąć! zawołał.
— A co śmierć pomoże? poczęła zwolna Halka. Nazwią cię po śmierci zdrajcą, jako dziś zowią. Idąc do króla zmażesz tę zdradę w uniesieniu popełnioną...
Wincz ponuro zadumany stał, szarpiąc kaftan na sobie.
— Nie — nie może to być — odparł. Ja mojej głowy mu nie poniosę. On mi przebaczyć
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.