— Winczu mój — ty wiesz jak mi twoja cześć droga. Zaklinałam cię, byś nie wiązał się z niemi. Gniew zaślepił, krwawo zapłaciłeś za to. Jeszcze czas — jedź ze mną... wszystko naprawim...
Nadzieja ta niespodzianie błyskająca wojewodzie, w osłupienie go wprawiła — walczył z sobą. — Halka zbliżyła się doń i rękę kładnąc na ramieniu, łagodniejszym głosem poczęła po cichu.
— Obóz króla niedaleko — nie wiedzą o nim krzyżacy, upojeni swojemi łatwemi zwycięztwy. Spili się krwią. Król za niemi goni, ściga ich, czekając chwili tylko.. Jedź ze mną... Noc czarna... Powrócisz przede dniem.
Wincz zaledwie mógł uszom swoim wierzyć — Łoktek więc był tak blizko? Ścigał krzyżaków? nie lękał się ich i czyhał na nich?
Szala mogła się przeważyć!
Gdyby nie żona, której ufał, zaledwie by mu się to zdało możliwem...
Z ciekawością począł dopytywać o króla Władysława, lecz Halka nie będąc pewną nawrócenia, miała to pomiarkowanie, iż obrotów jego zdradzać nie chciała. Była w obawie, czy się mimowolnie nie przyczyniła też do jego zguby.
— Przyszłam tu po ciebie, aby cię z ich szpon wyrwać — rzekła — chcesz ze mną do króla... jedź... nie? — po cóż ci wiedzieć
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.