aby się bezkarnie pastwiono nad narodem chrześciańskim. Pomścimy krzywdy nasze, a tych żołdaków zgnieciem...
Nie będziesz czekał długo, pewien jestem! Padnę na nich gdy o mnie wiedzieć nie będą... ani się spodziewać; ale ty, wojewodo, pomocą mi być musisz... W ich krwi zmażesz winę twoją.
Król zamilkł, wyciągając go na odpowiedź.
— Miłościwy panie — począł Wincz, — Bogdaj się wasze ziściło proroctwo... — Niech się stanie jakoś rzekł... Lecz, lękam się ich przemocy, na rozdzielonych trzeba wpaść.
Liczbą i zbroją przemagają nad nami. Jak tu się porwać na te kłody żelazne chodzące, od których nasze strzały odpadają bezsilne... A tyle ich zwlokło się tu na łupieże.
— Nie frasuj się — odparł król, — wybrać godzinę — moja rzecz. Opatrzę ją, ale na główny oddział muszę się kusić, aby najdostatniejsi dowódzcy głowy położyli... po ciurach mi nic... Sciągnę ich łatwo. Komturów i grafów ich łaknę — i będę ich miał....
Oni sami nauczyli mnie, że bez szpiegów wojny nie ma.
Znajdę ich w obozie, snują się koło niego, idą za nim... Patrzę i z oka ich nie puszczę.
Ty, czekaj gdy ja pocznę, a posłyszysz surmy
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.